Coraz więcej kontrowersji narasta wokół powrotu uczniów do szkół pierwszego września. Minister Edukacji zapewnił nas, że jest to w pełni bezpieczne i że stacjonarne nauczanie nie jest żadnym zagrożeniem ani dla dzieci, ani dla nikogo z ich otoczenia. Tymczasem nauczyciele powoli wycofują się z zawodu, a rodzice dalej boją się o bezpieczeństwo swoje i swoich dzieci.
Nauczyciele w grupie podwyższonego ryzyka
Według szacunków nawet 30 procent kadry nauczycielskiej to osoby powyżej 60 roku życia, a więc osób w grupie podwyższonego ryzyka. Ciężko im się więc dziwić, że się boją. Wielu z nich rozważa nawet przejście na emeryturę, aby nie musieć ryzykować zdrowiem i życiem. Co to w praktyce oznacza? Bardzo duże braki w kadrze i chaos organizacyjny. To na pewno nie są wymarzone warunki pracy dyrektorów, którzy już teraz mają na głowie całą organizację roku szkolnego.
Powoli dochodzą też do opinii publicznej słuchy, że starsi nauczyciele zmuszani są do podpisywania paperów, jakoby byli świadomi zagrożenia, jakie niesie powrót do pracy i brali na siebie całą odpowiedzialność w przypadku zachorowania. Czyli w praktyce wyrzekali się prawa do odszkodowania. Według doradców takie oświadczenie jest nieprawomocne, ale radzą go nie podpisywać.
Dzieci mogą zostać w domach… zamknięte
A co z chorymi dziećmi i dziećmi rodziców, którzy się zwyczajnie boją? Minister Edukacji znalazł dla nich odpowiedź. Mogą pójść do lekarza rodzinnego (do którego dodatnie się w dzisiejszych czasach graniczy z cudem) i wystarać się o orzeczenie, w związku z którym z powodów zdrowotnych ich dziecko będzie wykluczone z zajęć stacjonarnych. Minister Edukacji przestrzega jednak, że takie orzeczenie zupełnie wykreśli dziecko z życia publicznego, bo nie będzie mogło wyjść do sklepu czy na boisko.
Wiemy też, że dyrektor w porozumieniu z sanepidem będzie mógł zamknąć stacjonarne nauczanie dla wybranego oddziału czy klasy. Nauczycielom się to jednak nie podoba. Słusznie zwracają uwagę na to, że w szkołach nie izoluje się od siebie klas i spotykają się one, chociażby na korytarzu lub za pośrednictwem nauczyciela, który co godzinę jest w innej sali.
A co na to uczniowie?
Głosy wśród uczniów są bardzo podzielone. Wielu z nich uważa, że nauka zdalna była jednym wielkim żartem, a nauczyciele wykorzystali ją jako szybsze wakacje. Są inni, którzy twierdzą, że w domu nie byli w stanie się zmotywować i nie potrafili zorganizować sobie dnia.
Po drugiej stronie stoją jednak uczniowie, którzy jawnie oburzają się na decyzję Ministra Edukacji. Zauważają, że szkoły zamknięto, gdy było po kilka zarażeń, a teraz, gdy dziennie mamy prawie po 1000, szkoły są gotowe na powrót uczniów. Wielu z nich obawia się o życie swoje, a zwłaszcza swoich bliskich, mieszkają bowiem z seniorami swojej rodziny albo często się nimi zajmują.
Nic nie jest jeszcze przesądzone, ale wszystko wskazuje na to, że szkoły zostaną otwarte według planu. Czy to na pewno mądra decyzja? Czas pokaże, na razie nie ma jednak co panikować na zapas.